Rozejrzała
się dookoła, nie bardzo wiedząc, w jakim kierunku się udać. Deszcz przykleił
kosmyki jej gęstych włosów do twarzy, a ta co chwilę przeglądała się w
witrynach sklepowych, nałogowo poprawiając grzywkę, która nigdy nie układała
się tak, jak powinna. W końcu, stwierdzając, że i tak niewiele to dało,
odgarnęła włosy za ucho i szła przed siebie nie zważając na ulewę. Zresztą, co
to dla niej? Nie była przecież z cukru. Po chwili jednak zatrzymała się,
siadając na jednym z krawężników. Brodę oparła na kolanach, wzdychając głęboko.
Przykuła tym samym uwagę jakiejś kobiety biegnącej z parasolką zapewne do domu.
Patrzyła się na Lenę z dziwnym grymasem na twarzy, a tej nie zdziwiło to ani
trochę. Zdawała sobie sprawę, że wyglądała pewnie jak szop pracz. Kobieta,
jakby wystraszona, minęła szybko dziewczynę i po chwili Lena mogła usłyszeć
jedynie stukot jej obcasów na asfalcie. Odprowadziła ją jeszcze wzrokiem, po
czym naciągnęła kaptur swojej nowej bluzy na głowę. Jak zwykle, inteligentna,
przypomniała sobie o tym wtedy, kiedy przemoczona była do suchej nitki.
Podnosząc wzrok, ujrzała przed sobą tablicę
z napisem Blackhollow. A więc to tutaj obecnie się znajdowała. Zaczęła powoli
układać sobie wszystko w głowie, uporządkowywać myśli, które wciąż uparcie się
w niej kręciły. Lena nigdy nie była asem z geografii, ale z tego, co wiedziała,
by dotrzeć do jej rodzinnej miejscowości, potrzeba było kilku godzin jazdy. Tak
więc koniecznie musiała odnaleźć stację kolejową. Nie do końca zdecydowana
podniosła się z ziemi, ruszając niepewnym krokiem. Planowała poczekać na
taksówkę, ale jak na złość żadna się nie zjawiła, dlatego po chwili bezczynnego
stania, zrezygnowała. Idąc, rozglądała się na wszystkie strony i wtedy
zauważyła budkę telefoniczną. Dziewczyna pomyślała, iż byłoby dobrze powiadomić
swoją współlokatorkę o tym, że wszystko z nią w porządku. Tak, gdyby chociaż ją
to cokolwiek interesowało...
Samara, bo tak miała na imię owa
domowniczka, była trzecią małżonką świętej pamięci wuja Leny. Nie można więc
było właściwie doszukać się pokrewieństwa między główną bohaterką a tą kobietą.
Ona jednak dopiero po śmierci męża ujawniła swój prawdziwy, podły charakter.
Dotąd ukryta pod maską dobrej cioci, stała się w końcu niczym piorun, który
zesłał na życie Leny dodatkową ilość nieszczęść. Dziewczyna do tej pory
zastanawiała się, za jakie grzechy Bóg tak ją ukarał. Została skazana na to, by
z nią zamieszkać, kiedy umarli jej rodzice. Dom, w którym mieszkała Lena,
zapisany był Samarze - najbliższemu dorosłemu członkowi rodziny - gdyż tamta
nie osiągnęła jeszcze pełnoletności. Obie za sobą nie przepadały. Ba! One wręcz
się nie znosiły! Kiedy doszło między nimi do kolejnej kłótni, Lena nie
wytrzymując dłużej, najzwyczajniej uciekła z domu. Z tym że może nie tak
dosłownie... Dokładniej, z zamiarem powrotu opuściła dom tylko na jakiś czas,
by w ten sposób po prostu ochłonąć. Jednak kiedy po drodze zaatakował ją gang
Avenging Angels, nie zdołała do tej pory tam wrócić.
Podbiegając do budki, zauważyła, że jakiś
mężczyzna o jasnych, krótkich włosach, chciał właśnie z niej skorzystać. Już
włożył swoją błyszczącą kartę do automatu, po czym chwycił słuchawkę do ręki,
ale Lena szybko mu ją wyrwała. Popatrzył na nią oburzony.
- Pozwoli
pan? - Spojrzała na niego, ukazując swoje zęby w uśmiechu i robiąc przy tym
niewinne oczęta.
Próbowała
wyglądać jak słodki króliczek, ale udało jej się co najwyżej osiągnąć wizerunek
pragnącej mordu, mroczniejszej wersji laleczki Chucky. Mężczyzna uległ jej
pewnie bardziej ze strachu niż litości, ale najważniejsze było to, że mogła w
spokoju wykonać telefon, przy okazji korzystając z jego karty. Przypominając
sobie w myślach numer, po kolei wbijała cyferki na maszynie. Po zaledwie dwóch
sygnałach można było usłyszeć wydobywający się ze słuchawki lekko zachrypnięty
głos.
- Samara?
Tu Lena... Słuchaj, ciociu, chciałam powiedzieć ci, że...
-
Przepraszam? Prawdopodobnie zaszła pomyłka, nie rozmawiasz z Samarą -
sprostowała najwyraźniej jakaś inna kobieta. - Ona już tutaj nie mieszka.
W
pierwszej chwili dziewczyna miała wrażenie, że się przesłyszała. Chcąc zażądać
wyjaśnień, widziała jak zniecierpliwiony mężczyzna machnął tylko ręką z
zamiarem odejścia, jednak powstrzymał się, przypominając sobie, że w środku
była jego karta. Oczy jasnowłosego przybrały wtedy bardziej intensywny kolor, a
Lena wiedziała, że jeśli się nie pospieszy, zaraz zaczną ciskać w nią
błyskawice, które ukazały się właśnie w jego złowrogim spojrzeniu. Przystawiła
sobie dokładniej słuchawkę do ucha, jednocześnie uspokajając mężczyznę i zapewniając,
że ,,zajmie jej to tylko chwileczkę''. Z uwagą zaczęła przysłuchiwać się
kobiecie, ignorując jego wcześniejsze prychnięcie.
- Ach, to
panienka o niczym nie wie? Ja jestem nową lokatorką willi w Brittle Stead,
którą odkupiłam właśnie od Samary. Już jakiś czas temu wystawiła dom na
sprzedaż. Wprowadziłam się tu z mężem tuż po jej emigracji - W tym momencie
Lena upuściła słuchawkę z ręki. Wiele nie brakowało, a udławiłaby się własną
śliną, po tym co przed chwilą usłyszała. Na początku trudno było jej się
zorientować, czy kobieta, z którą rozmawiała, była wobec niej poważna.
Dziewczyna stała tam jak sparaliżowana, nie mając pojęcia, o co w tym wszystkim
chodziło. Czy ona przypadkiem się nie przesłyszała? Dom na sprzedaż? Emigracja?
Nie, nie mogła w to uwierzyć. I nie wierzyła, bo przecież to musiał być jakiś
żart. Skoro tak, to raczej mało śmieszny. Jeszcze przez chwilę stała w bezruchu
z szeroko otwartymi ustami i oczami o wielkości tabletek Choliseptu. Nadal
będąc w szoku, opuściła tamto miejsce, nie zwracając uwagi na jej ,,nowego
znajomego'', który najwyraźniej wciąż usiłował przemawiać dziewczynie do
rozsądku.
Szła... gdziekolwiek, zupełnie na oślep.
Teraz nie musiała już docierać na stację. Nie miała po co wracać. Nie miała
dokąd wracać. Została zupełnie sama. Jej ciotka gdzieś wyemigrowała, zabierając
ze sobą wszystkie oszczędności, które należały do ich obu. Ta natomiast, z co
najwyżej dziesięcioma dolarami w kieszeni, w desperacji tułała się po świecie.
Znów poczuła tę okropną pustkę w swoim wnętrzu. Nie mogła się poddać. Przecież
jeszcze tak niedawno była niemal pewna, że sobie poradzi. Niestety,
nieoczekiwany przebieg wydarzeń pokrzyżował jej plany.
Zajęła miejsce na jednej z ławek w centrum
miasta. Powoli zaczynał zapadać zmierzch. Rodzice wraz z dziećmi rozchodzili
się do swoich domów, a inni, kończąc pracę, wsiadali do aut, po chwili
rozjeżdżając się w różnych kierunkach. Lena nie zdążyła się nawet zorientować,
kiedy przestało padać. Na całe jej szczęście! Uśmiechnęła się niemrawo, jakby na
siłę znajdując jakikolwiek powód do radości. Chłodne powietrze przeszyło jej
plecy, a potem całe ciało. Chuchnęła więc w zmarznięte ręce i podciągnęła
kolana pod brodę. Marzła. Ogarniał ją sen, a w dodatku zrobiła się głodna.
Czuła się koszmarnie. Już prawie zapominała, co to normalne życie. Zdała sobie
sprawę, że została bezdomną sierotą.
Przypominała sobie wszystkie momenty z jej
życia. Zaczynając od tych, kiedy była małą dziewczynką mającą beztroskie
dzieciństwo i kochających rodziców. Wtedy czuła się bezpieczna. Nic jej nie
groziło. Była szczęśliwa, jak każde dziecko. Później znalazła przyjaciółkę.
Przyrzekły sobie, że nigdy się nie rozstaną. Złożyły wszelkie obietnice,
jeszcze jako małe dziewczynki, w dość nietypowy sposób - chwytając się za kostkę.
Obie za wszelką cenę musiały dotrzymać słowa. Niestety, niedługo po tym Lena
otrzymała wiadomość o przeprowadzce przyjaciółki. Och, Scarlett, jak ja za tobą
tęsknię, powiedziała do siebie w duchu, a po policzku spłynęła jej pojedyncza
łza. Żadna z nich nie miała na to wpływu, musiały się rozstać. Co do kontaktów,
utrzymywały je nadal. Całodniowe rozmowy za pomocą Skype, czy innych
komunikatorów nie mogły się jednak równać z rzeczywistym spotkaniem. Później, w
życiu Leny nastąpiły trudniejsze czasy, przez co nie znalazła już tyle wolnych
chwil na poświęcanie ich Scarlett. Ta zresztą również poszukała sobie inne
zajęcia, a może i nawet przyjaciół. Była otwartą na nowe znajomości, a do tego
sympatyczną osobą, więc okazałoby się to całkiem możliwe. Skończywszy swoje
rozmyślania dokładnie na tym jak Lena została osamotniona, czyli tutaj, gdzie
znajdowała się obecnie, ukryła twarz w dłoniach, starając się jakkolwiek
zahamować płynące łzy.
Do głowy przyszedł jej pewien pomysł.
Zapewne kolejny niezrównoważony, który jak zwykle mógł skończyć się
niepowodzeniem. Zaraz, miała przecież myśleć optymistycznie... Wyciągnęła w
górę ręce, przeciągając się jak kot. Wzniosła ku górze swe oczy, zauważając, że
niebo przybrało już granatowy kolor. Pojawiło się kilka gwiazd. Wokół nie
dostrzegła ani żywej duszy, jednak podniosła się z nadzieją, że tym razem
podjedzie jakaś taksówka. Ruszyła w stronę ulicy. Pomyślała, że może wpadnie z
niezapowiedzianą wizytą do przyjaciółki? O, litości... Miała ochotę strzelić
sobie z otwartej dłoni w czoło. Ale co było do stracenia? Zawsze mogła
spróbować. Lena uprzedziłaby ją o swoim zamiarze, gdyby tylko miała telefon.
Ten jednak już dawno się zniszczył i można było powiedzieć, że przyzwyczaiła
się żyć bez niego. Przynajmniej natenczas. Scarlett mieszkała spory kawałek
stąd. Hanging Bridge znajdowało się niecałe sześćset kilometrów stąd.
Dziewczyna wiedziała, że szybko tam nie dotrze. I na pewno nie taksówką. Na
razie jednak potrzebowała wyłącznie snu. Stanęła na chodniku, naiwnie czekając
na jakikolwiek samochód, a później musiała zatrzymać się w jakimś tanim hotelu
na jedną noc, by tam zregenerować swoje siły.
Ziewnęła ostentacyjnie, a po chwili
dostrzegła jakieś światła. Ku własnemu zdziwieniu, był to samochód, który
właśnie się przed nią zatrzymał. Bez zastanowienia wsiadła do środka, po czym
rzuciła okiem na kierowcę. Chciała się uśmiechnąć, ale ten nawet na nią nie
spojrzał. Miał na sobie kapelusz koloru khaki i ciemne, przeciwsłoneczne
okulary. Swoją drogą, po co mu te okulary? Było ciemno. To tak, jak te
wszystkie wielkie gwiazdy... Lena nigdy nie rozumiała, dlaczego wkładały je
wieczorem. Osobiście uważała, że okulary stanowiły jedynie ochronę dla oczu
przed słońcem. Rozbawiał ją ten widok, aczkolwiek stłumiła w sobie chichot i
wyjaśniła kierowcy, dokąd miał ją zawieźć. Najbliższy hotel znajdował się
niecałe piętnaście kilometrów stąd. Wyprostowała się i odgarnęła grzywkę.
Samochód ruszył, a Lena przez cały czas wpatrywała się w widok za szybą (który
w takim świetle raczej nie był zbyt wyraźny) byleby tylko odpędzić od siebie
niepotrzebne myśli. Musiała jakoś odetchnąć. Będąc okropnie zmęczona, pilnowała
tylko, by nie usnąć w tej taksówce. Droga dłużyła jej się niemiłosiernie.
Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się dookoła, spostrzegając, że wyjechali już
z miasteczka. Hotelu nadal nie było widać. Kiedy dotarło do niej, że
najprawdopodobniej jechali w niewłaściwym kierunku, oprzytomniała natychmiast.
-
P-proszę pana... na pewno jedziemy w dobrą stronę? - Poruszyła się
niespokojnie, ukradkiem zerkając na mężczyznę. Ten nie odpowiedział. Nie
spojrzał nawet. Zero reakcji. Lena zdenerwowała się. - Dokąd my jedziemy?!
Zwrócił
się w jej stronę, jednym ruchem zdejmując okulary i kapelusz. Zaniósł się
diabelskim śmiechem.
- Do
piekła, słoneczko.
Szarpnął
gwałtownie jej rękę, a dziewczynie znów zabrakło powietrza w płucach. Ona chyba
już nigdy nie uwolni się od tego mordercy. Jak widać, nie zdołała mu uciec.
Podejrzewała, że ten opryszek nie da spokoju, póki nie załatwi jej tak, jak
rodziców. Z przerażeniem patrzyła na niego, nie mając zielonego, a nawet
czerwonego!, pojęcia, co robić. Zdecydowanie i z energią odpięła pas
bezpieczeństwa, ale w tym samym momencie facet ponownie ją przytrzymał. Nie
koncentrował się już na drodze, jednak na szczęście o tej porze nie było zbyt
wielkiego ruchu. Lena uderzyła go jeszcze solidnie w nos, po czym nerwowo
chwyciła klamkę i widząc, że drzwi otworzyły się, szybko wybiegła z tego
śmiercionośnego pojazdu. Upadła na ziemię. Po chwili widziała tylko oślepiające
światła samochodu, który z zawrotną prędkością i piskiem opon zmierzał w jej
kierunku. Podniosła się natychmiast i na ugiętych nogach pobiegła w stronę
lasu. Nie wiedziała, czy ten typ za nią ruszył, jednak wolała uciec jak
najdalej. Znając go, tak szybko nie dawał za wygraną. Nie zgubiła go jeszcze.
Rozejrzała się wokół. Niczego nie dostrzegła oprócz niezliczonej ilości
iglaków. A czegóż by innego spodziewać się w środku lasu? Zahaczyła torbą o
gałąź jakiejś sosny. Szarpnęła gwałtownie tym samym zdzierając kawałek
materiału, który pozostał na drzewie. Przynajmniej zyskała na czasie. Za to
wyobraźnia Leny powoli zaczynała działać jej na nerwy. Ubolewała nad tym, że
akurat w takiej chwili, jakby wszystkiego było mało, musiały przypominać jej
się fragmenty z najgorszych horrorów, które kiedyś oglądała wraz ze znajomymi.
W sumie, to z większości bardziej śmiała się niż była przerażona. Teraz jednak
nie było jej do śmiechu. Przeżywała prawdziwy horror, gdzie w dodatku grała
jedną z głównych ról...
Nie wiedziała, w którą stronę się udać.
Dookoła las. Spojrzała w górę. Nie było widać nieba tylko jakieś prześwity
między koronami drzew. Zupełnie ciemno. Zimno. Do tego niesamowite zmęczenie,
przez które musiała chociaż na chwilę się zatrzymać. A może zostanie tutaj? Pomyślała,
że schowa się między drzewa i inne krzewy, i w ten sposób przeczeka noc. Być
może nie narazi się na ponowne spotkanie z mordercą. Nim jednak zdążyła się
ruszyć, usłyszała kroki, a w oddali zobaczyła jego sylwetkę. Nie miała pojęcia,
czy on rónież ją dostrzegł. Zaczęła biec przed siebie. Serce waliło jej jak
oszalałe i poczuła suchość w gardle. Na czoło wystąpiły drobne krople potu, a z
jej oczu spływały łzy, których nie była w stanie pohamować. Słaba widoczność w
ogóle nie współpracowała z Leną, a ona śmiała twierdzić, że to jedna z przyczyn
jej nieustającego pecha. Jak zawsze, wszystko działo się w nieodpowiednim
czasie i nieodpowiednim miejscu. Wtedy, kiedy zupełnie się tego nie
spodziewała. Upiornie kręciło jej się w głowie, miała wrażenie, że zaraz
zemdleje. Po prostu było jej słabo. Zbyt wiele lęku. W końcu przez to wszystko
zmuszona była znów się zatrzymać i uspokoić oddech. Była strasznie zmęczona.
Oparła się o pień jakiegoś drzewa i bezwładnie osunęła na ziemię. Teraz śmiała
sądzić, że zgubiła wreszcie mordercę. Pocieszając się tym jakkolwiek, nie
dopuszczała do siebie żadnych innych myśli. Nie chciała zastanawiać się nad
tym, co będzie później. I czy w ogóle jeszcze będzie jakieś ,,później''.
Wiedziała, że jej życie wisiało na włosku, cienkiej nitce, która w każdej
chwili może zostać przerwana jednym, małym ruchem.
Siedziała tak przez dłuższy czas. Nie miała
pojęcia, ile czasu to wszystko trwało. Wydawało jej się, jakby była to cała
wieczność. Jakby ten las się nie kończył. Jakby to była jakaś głupia gra czy
film. Wszystko tak nierealne, a jednak prawdziwe. Nie otrząsnęła się z szoku.
Wciąż ciężko oddychając, przetarła swoje oczy. Przeraźliwa cisza huczała
dziewczynie w uszach, stawając się wreszcie nie do zniesienia. Nagle usłyszała,
jak jakaś drobna gałązka złamała się zapewne pod wpływem czyichś kroków.
Wstrzymała oddech. Później słyszała tylko coraz to dokładniejsze i coraz to
bliższe dźwięki. Zbliżał się. On tam był. Lena wsunęła się bardziej wgłąb
krzewów, próbując powstrzymać płacz i starając zachowywać się jak najciszej.
Nie mogła jednak w takiej chwili być spokojna.
- No,
chodź tu! Gdzie jesteś, maleńka?
Zakryła
usta dłonią, a drugą mocno zacisnęła w pięści. Miała ochotę zacząć krzyczeć, a
raczej wydzierać się wniebogłosy. Po chwili usłyszała strzał. Chyba z
pistoletu. Najprawdopodobniej chciał nastraszyć dziewczynę. Nie udało mu się!
Coś zaczęło w niej wrzeć. Poderwała się na równe nogi i nie zważając na to, czy
morderca ją zauważył, biegła przed siebie byleby jak najdalej z tego
przeklętego miejsca. Nogi po jakimś czasie odmawiały jej posłuszeństwa, mimo
tego nie zaprzestała biec. Nie widziała niczego oprócz ziemi pod swoimi
stopami. Reszta jej się zamazała. Dziewczyna wciągnęła ze świstem powietrze.
Serce waliło Lenie w piersi tak mocno, że niemal słyszała każde uderzenie o
żebro. Bała się, że za chwilę wyskoczy, choć doskonale wiedziała, że to
niemożliwe.
Kiedy wydawało jej się, że na obecną
chwilę była bezpieczna, z impetem na kogoś wpadła. Zrobiło jej się czarno przed
oczami, a chwilę później wyobraziła sobie swoją śmierć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz