wtorek, 3 lipca 2012

Rozdział 4

   Rozejrzała się dookoła, nie bardzo wiedząc, w jakim kierunku się udać. Deszcz przykleił kosmyki jej gęstych włosów do twarzy, a ta co chwilę przeglądała się w witrynach sklepowych, nałogowo poprawiając grzywkę, która nigdy nie układała się tak, jak powinna. W końcu, stwierdzając, że i tak niewiele to dało, odgarnęła włosy za ucho i szła przed siebie nie zważając na ulewę. Zresztą, co to dla niej? Nie była przecież z cukru. Po chwili jednak zatrzymała się, siadając na jednym z krawężników. Brodę oparła na kolanach, wzdychając głęboko. Przykuła tym samym uwagę jakiejś kobiety biegnącej z parasolką zapewne do domu. Patrzyła się na Lenę z dziwnym grymasem na twarzy, a tej nie zdziwiło to ani trochę. Zdawała sobie sprawę, że wyglądała pewnie jak szop pracz. Kobieta, jakby wystraszona, minęła szybko dziewczynę i po chwili Lena mogła usłyszeć jedynie stukot jej obcasów na asfalcie. Odprowadziła ją jeszcze wzrokiem, po czym naciągnęła kaptur swojej nowej bluzy na głowę. Jak zwykle, inteligentna, przypomniała sobie o tym wtedy, kiedy przemoczona była do suchej nitki.
   Podnosząc wzrok, ujrzała przed sobą tablicę z napisem Blackhollow. A więc to tutaj obecnie się znajdowała. Zaczęła powoli układać sobie wszystko w głowie, uporządkowywać myśli, które wciąż uparcie się w niej kręciły. Lena nigdy nie była asem z geografii, ale z tego, co wiedziała, by dotrzeć do jej rodzinnej miejscowości, potrzeba było kilku godzin jazdy. Tak więc koniecznie musiała odnaleźć stację kolejową. Nie do końca zdecydowana podniosła się z ziemi, ruszając niepewnym krokiem. Planowała poczekać na taksówkę, ale jak na złość żadna się nie zjawiła, dlatego po chwili bezczynnego stania, zrezygnowała. Idąc, rozglądała się na wszystkie strony i wtedy zauważyła budkę telefoniczną. Dziewczyna pomyślała, iż byłoby dobrze powiadomić swoją współlokatorkę o tym, że wszystko z nią w porządku. Tak, gdyby chociaż ją to cokolwiek interesowało...
   Samara, bo tak miała na imię owa domowniczka, była trzecią małżonką świętej pamięci wuja Leny. Nie można więc było właściwie doszukać się pokrewieństwa między główną bohaterką a tą kobietą. Ona jednak dopiero po śmierci męża ujawniła swój prawdziwy, podły charakter. Dotąd ukryta pod maską dobrej cioci, stała się w końcu niczym piorun, który zesłał na życie Leny dodatkową ilość nieszczęść. Dziewczyna do tej pory zastanawiała się, za jakie grzechy Bóg tak ją ukarał. Została skazana na to, by z nią zamieszkać, kiedy umarli jej rodzice. Dom, w którym mieszkała Lena, zapisany był Samarze - najbliższemu dorosłemu członkowi rodziny - gdyż tamta nie osiągnęła jeszcze pełnoletności. Obie za sobą nie przepadały. Ba! One wręcz się nie znosiły! Kiedy doszło między nimi do kolejnej kłótni, Lena nie wytrzymując dłużej, najzwyczajniej uciekła z domu. Z tym że może nie tak dosłownie... Dokładniej, z zamiarem powrotu opuściła dom tylko na jakiś czas, by w ten sposób po prostu ochłonąć. Jednak kiedy po drodze zaatakował ją gang Avenging Angels, nie zdołała do tej pory tam wrócić.
   Podbiegając do budki, zauważyła, że jakiś mężczyzna o jasnych, krótkich włosach, chciał właśnie z niej skorzystać. Już włożył swoją błyszczącą kartę do automatu, po czym chwycił słuchawkę do ręki, ale Lena szybko mu ją wyrwała. Popatrzył na nią oburzony.
- Pozwoli pan? - Spojrzała na niego, ukazując swoje zęby w uśmiechu i robiąc przy tym niewinne oczęta.
Próbowała wyglądać jak słodki króliczek, ale udało jej się co najwyżej osiągnąć wizerunek pragnącej mordu, mroczniejszej wersji laleczki Chucky. Mężczyzna uległ jej pewnie bardziej ze strachu niż litości, ale najważniejsze było to, że mogła w spokoju wykonać telefon, przy okazji korzystając z jego karty. Przypominając sobie w myślach numer, po kolei wbijała cyferki na maszynie. Po zaledwie dwóch sygnałach można było usłyszeć wydobywający się ze słuchawki lekko zachrypnięty głos.
- Samara? Tu Lena... Słuchaj, ciociu, chciałam powiedzieć ci, że...
- Przepraszam? Prawdopodobnie zaszła pomyłka, nie rozmawiasz z Samarą - sprostowała najwyraźniej jakaś inna kobieta. - Ona już tutaj nie mieszka.
W pierwszej chwili dziewczyna miała wrażenie, że się przesłyszała. Chcąc zażądać wyjaśnień, widziała jak zniecierpliwiony mężczyzna machnął tylko ręką z zamiarem odejścia, jednak powstrzymał się, przypominając sobie, że w środku była jego karta. Oczy jasnowłosego przybrały wtedy bardziej intensywny kolor, a Lena wiedziała, że jeśli się nie pospieszy, zaraz zaczną ciskać w nią błyskawice, które ukazały się właśnie w jego złowrogim spojrzeniu. Przystawiła sobie dokładniej słuchawkę do ucha, jednocześnie uspokajając mężczyznę i zapewniając, że ,,zajmie jej to tylko chwileczkę''. Z uwagą zaczęła przysłuchiwać się kobiecie, ignorując jego wcześniejsze prychnięcie.
- Ach, to panienka o niczym nie wie? Ja jestem nową lokatorką willi w Brittle Stead, którą odkupiłam właśnie od Samary. Już jakiś czas temu wystawiła dom na sprzedaż. Wprowadziłam się tu z mężem tuż po jej emigracji - W tym momencie Lena upuściła słuchawkę z ręki. Wiele nie brakowało, a udławiłaby się własną śliną, po tym co przed chwilą usłyszała. Na początku trudno było jej się zorientować, czy kobieta, z którą rozmawiała, była wobec niej poważna. Dziewczyna stała tam jak sparaliżowana, nie mając pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło. Czy ona przypadkiem się nie przesłyszała? Dom na sprzedaż? Emigracja? Nie, nie mogła w to uwierzyć. I nie wierzyła, bo przecież to musiał być jakiś żart. Skoro tak, to raczej mało śmieszny. Jeszcze przez chwilę stała w bezruchu z szeroko otwartymi ustami i oczami o wielkości tabletek Choliseptu. Nadal będąc w szoku, opuściła tamto miejsce, nie zwracając uwagi na jej ,,nowego znajomego'', który najwyraźniej wciąż usiłował przemawiać dziewczynie do rozsądku.
   Szła... gdziekolwiek, zupełnie na oślep. Teraz nie musiała już docierać na stację. Nie miała po co wracać. Nie miała dokąd wracać. Została zupełnie sama. Jej ciotka gdzieś wyemigrowała, zabierając ze sobą wszystkie oszczędności, które należały do ich obu. Ta natomiast, z co najwyżej dziesięcioma dolarami w kieszeni, w desperacji tułała się po świecie. Znów poczuła tę okropną pustkę w swoim wnętrzu. Nie mogła się poddać. Przecież jeszcze tak niedawno była niemal pewna, że sobie poradzi. Niestety, nieoczekiwany przebieg wydarzeń pokrzyżował jej plany.
   Zajęła miejsce na jednej z ławek w centrum miasta. Powoli zaczynał zapadać zmierzch. Rodzice wraz z dziećmi rozchodzili się do swoich domów, a inni, kończąc pracę, wsiadali do aut, po chwili rozjeżdżając się w różnych kierunkach. Lena nie zdążyła się nawet zorientować, kiedy przestało padać. Na całe jej szczęście! Uśmiechnęła się niemrawo, jakby na siłę znajdując jakikolwiek powód do radości. Chłodne powietrze przeszyło jej plecy, a potem całe ciało. Chuchnęła więc w zmarznięte ręce i podciągnęła kolana pod brodę. Marzła. Ogarniał ją sen, a w dodatku zrobiła się głodna. Czuła się koszmarnie. Już prawie zapominała, co to normalne życie. Zdała sobie sprawę, że została bezdomną sierotą.
   Przypominała sobie wszystkie momenty z jej życia. Zaczynając od tych, kiedy była małą dziewczynką mającą beztroskie dzieciństwo i kochających rodziców. Wtedy czuła się bezpieczna. Nic jej nie groziło. Była szczęśliwa, jak każde dziecko. Później znalazła przyjaciółkę. Przyrzekły sobie, że nigdy się nie rozstaną. Złożyły wszelkie obietnice, jeszcze jako małe dziewczynki, w dość nietypowy sposób - chwytając się za kostkę. Obie za wszelką cenę musiały dotrzymać słowa. Niestety, niedługo po tym Lena otrzymała wiadomość o przeprowadzce przyjaciółki. Och, Scarlett, jak ja za tobą tęsknię, powiedziała do siebie w duchu, a po policzku spłynęła jej pojedyncza łza. Żadna z nich nie miała na to wpływu, musiały się rozstać. Co do kontaktów, utrzymywały je nadal. Całodniowe rozmowy za pomocą Skype, czy innych komunikatorów nie mogły się jednak równać z rzeczywistym spotkaniem. Później, w życiu Leny nastąpiły trudniejsze czasy, przez co nie znalazła już tyle wolnych chwil na poświęcanie ich Scarlett. Ta zresztą również poszukała sobie inne zajęcia, a może i nawet przyjaciół. Była otwartą na nowe znajomości, a do tego sympatyczną osobą, więc okazałoby się to całkiem możliwe. Skończywszy swoje rozmyślania dokładnie na tym jak Lena została osamotniona, czyli tutaj, gdzie znajdowała się obecnie, ukryła twarz w dłoniach, starając się jakkolwiek zahamować płynące łzy.
   Do głowy przyszedł jej pewien pomysł. Zapewne kolejny niezrównoważony, który jak zwykle mógł skończyć się niepowodzeniem. Zaraz, miała przecież myśleć optymistycznie... Wyciągnęła w górę ręce, przeciągając się jak kot. Wzniosła ku górze swe oczy, zauważając, że niebo przybrało już granatowy kolor. Pojawiło się kilka gwiazd. Wokół nie dostrzegła ani żywej duszy, jednak podniosła się z nadzieją, że tym razem podjedzie jakaś taksówka. Ruszyła w stronę ulicy. Pomyślała, że może wpadnie z niezapowiedzianą wizytą do przyjaciółki? O, litości... Miała ochotę strzelić sobie z otwartej dłoni w czoło. Ale co było do stracenia? Zawsze mogła spróbować. Lena uprzedziłaby ją o swoim zamiarze, gdyby tylko miała telefon. Ten jednak już dawno się zniszczył i można było powiedzieć, że przyzwyczaiła się żyć bez niego. Przynajmniej natenczas. Scarlett mieszkała spory kawałek stąd. Hanging Bridge znajdowało się niecałe sześćset kilometrów stąd. Dziewczyna wiedziała, że szybko tam nie dotrze. I na pewno nie taksówką. Na razie jednak potrzebowała wyłącznie snu. Stanęła na chodniku, naiwnie czekając na jakikolwiek samochód, a później musiała zatrzymać się w jakimś tanim hotelu na jedną noc, by tam zregenerować swoje siły.
   Ziewnęła ostentacyjnie, a po chwili dostrzegła jakieś światła. Ku własnemu zdziwieniu, był to samochód, który właśnie się przed nią zatrzymał. Bez zastanowienia wsiadła do środka, po czym rzuciła okiem na kierowcę. Chciała się uśmiechnąć, ale ten nawet na nią nie spojrzał. Miał na sobie kapelusz koloru khaki i ciemne, przeciwsłoneczne okulary. Swoją drogą, po co mu te okulary? Było ciemno. To tak, jak te wszystkie wielkie gwiazdy... Lena nigdy nie rozumiała, dlaczego wkładały je wieczorem. Osobiście uważała, że okulary stanowiły jedynie ochronę dla oczu przed słońcem. Rozbawiał ją ten widok, aczkolwiek stłumiła w sobie chichot i wyjaśniła kierowcy, dokąd miał ją zawieźć. Najbliższy hotel znajdował się niecałe piętnaście kilometrów stąd. Wyprostowała się i odgarnęła grzywkę. Samochód ruszył, a Lena przez cały czas wpatrywała się w widok za szybą (który w takim świetle raczej nie był zbyt wyraźny) byleby tylko odpędzić od siebie niepotrzebne myśli. Musiała jakoś odetchnąć. Będąc okropnie zmęczona, pilnowała tylko, by nie usnąć w tej taksówce. Droga dłużyła jej się niemiłosiernie. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała się dookoła, spostrzegając, że wyjechali już z miasteczka. Hotelu nadal nie było widać. Kiedy dotarło do niej, że najprawdopodobniej jechali w niewłaściwym kierunku, oprzytomniała natychmiast.
- P-proszę pana... na pewno jedziemy w dobrą stronę? - Poruszyła się niespokojnie, ukradkiem zerkając na mężczyznę. Ten nie odpowiedział. Nie spojrzał nawet. Zero reakcji. Lena zdenerwowała się. - Dokąd my jedziemy?!
Zwrócił się w jej stronę, jednym ruchem zdejmując okulary i kapelusz. Zaniósł się diabelskim śmiechem.
- Do piekła, słoneczko.
Szarpnął gwałtownie jej rękę, a dziewczynie znów zabrakło powietrza w płucach. Ona chyba już nigdy nie uwolni się od tego mordercy. Jak widać, nie zdołała mu uciec. Podejrzewała, że ten opryszek nie da spokoju, póki nie załatwi jej tak, jak rodziców. Z przerażeniem patrzyła na niego, nie mając zielonego, a nawet czerwonego!, pojęcia, co robić. Zdecydowanie i z energią odpięła pas bezpieczeństwa, ale w tym samym momencie facet ponownie ją przytrzymał. Nie koncentrował się już na drodze, jednak na szczęście o tej porze nie było zbyt wielkiego ruchu. Lena uderzyła go jeszcze solidnie w nos, po czym nerwowo chwyciła klamkę i widząc, że drzwi otworzyły się, szybko wybiegła z tego śmiercionośnego pojazdu. Upadła na ziemię. Po chwili widziała tylko oślepiające światła samochodu, który z zawrotną prędkością i piskiem opon zmierzał w jej kierunku. Podniosła się natychmiast i na ugiętych nogach pobiegła w stronę lasu. Nie wiedziała, czy ten typ za nią ruszył, jednak wolała uciec jak najdalej. Znając go, tak szybko nie dawał za wygraną. Nie zgubiła go jeszcze. Rozejrzała się wokół. Niczego nie dostrzegła oprócz niezliczonej ilości iglaków. A czegóż by innego spodziewać się w środku lasu? Zahaczyła torbą o gałąź jakiejś sosny. Szarpnęła gwałtownie tym samym zdzierając kawałek materiału, który pozostał na drzewie. Przynajmniej zyskała na czasie. Za to wyobraźnia Leny powoli zaczynała działać jej na nerwy. Ubolewała nad tym, że akurat w takiej chwili, jakby wszystkiego było mało, musiały przypominać jej się fragmenty z najgorszych horrorów, które kiedyś oglądała wraz ze znajomymi. W sumie, to z większości bardziej śmiała się niż była przerażona. Teraz jednak nie było jej do śmiechu. Przeżywała prawdziwy horror, gdzie w dodatku grała jedną z głównych ról...
   Nie wiedziała, w którą stronę się udać. Dookoła las. Spojrzała w górę. Nie było widać nieba tylko jakieś prześwity między koronami drzew. Zupełnie ciemno. Zimno. Do tego niesamowite zmęczenie, przez które musiała chociaż na chwilę się zatrzymać. A może zostanie tutaj? Pomyślała, że schowa się między drzewa i inne krzewy, i w ten sposób przeczeka noc. Być może nie narazi się na ponowne spotkanie z mordercą. Nim jednak zdążyła się ruszyć, usłyszała kroki, a w oddali zobaczyła jego sylwetkę. Nie miała pojęcia, czy on rónież ją dostrzegł. Zaczęła biec przed siebie. Serce waliło jej jak oszalałe i poczuła suchość w gardle. Na czoło wystąpiły drobne krople potu, a z jej oczu spływały łzy, których nie była w stanie pohamować. Słaba widoczność w ogóle nie współpracowała z Leną, a ona śmiała twierdzić, że to jedna z przyczyn jej nieustającego pecha. Jak zawsze, wszystko działo się w nieodpowiednim czasie i nieodpowiednim miejscu. Wtedy, kiedy zupełnie się tego nie spodziewała. Upiornie kręciło jej się w głowie, miała wrażenie, że zaraz zemdleje. Po prostu było jej słabo. Zbyt wiele lęku. W końcu przez to wszystko zmuszona była znów się zatrzymać i uspokoić oddech. Była strasznie zmęczona. Oparła się o pień jakiegoś drzewa i bezwładnie osunęła na ziemię. Teraz śmiała sądzić, że zgubiła wreszcie mordercę. Pocieszając się tym jakkolwiek, nie dopuszczała do siebie żadnych innych myśli. Nie chciała zastanawiać się nad tym, co będzie później. I czy w ogóle jeszcze będzie jakieś ,,później''. Wiedziała, że jej życie wisiało na włosku, cienkiej nitce, która w każdej chwili może zostać przerwana jednym, małym ruchem.
   Siedziała tak przez dłuższy czas. Nie miała pojęcia, ile czasu to wszystko trwało. Wydawało jej się, jakby była to cała wieczność. Jakby ten las się nie kończył. Jakby to była jakaś głupia gra czy film. Wszystko tak nierealne, a jednak prawdziwe. Nie otrząsnęła się z szoku. Wciąż ciężko oddychając, przetarła swoje oczy. Przeraźliwa cisza huczała dziewczynie w uszach, stawając się wreszcie nie do zniesienia. Nagle usłyszała, jak jakaś drobna gałązka złamała się zapewne pod wpływem czyichś kroków. Wstrzymała oddech. Później słyszała tylko coraz to dokładniejsze i coraz to bliższe dźwięki. Zbliżał się. On tam był. Lena wsunęła się bardziej wgłąb krzewów, próbując powstrzymać płacz i starając zachowywać się jak najciszej. Nie mogła jednak w takiej chwili być spokojna.
- No, chodź tu! Gdzie jesteś, maleńka?
Zakryła usta dłonią, a drugą mocno zacisnęła w pięści. Miała ochotę zacząć krzyczeć, a raczej wydzierać się wniebogłosy. Po chwili usłyszała strzał. Chyba z pistoletu. Najprawdopodobniej chciał nastraszyć dziewczynę. Nie udało mu się! Coś zaczęło w niej wrzeć. Poderwała się na równe nogi i nie zważając na to, czy morderca ją zauważył, biegła przed siebie byleby jak najdalej z tego przeklętego miejsca. Nogi po jakimś czasie odmawiały jej posłuszeństwa, mimo tego nie zaprzestała biec. Nie widziała niczego oprócz ziemi pod swoimi stopami. Reszta jej się zamazała. Dziewczyna wciągnęła ze świstem powietrze. Serce waliło Lenie w piersi tak mocno, że niemal słyszała każde uderzenie o żebro. Bała się, że za chwilę wyskoczy, choć doskonale wiedziała, że to niemożliwe.
     Kiedy wydawało jej się, że na obecną chwilę była bezpieczna, z impetem na kogoś wpadła. Zrobiło jej się czarno przed oczami, a chwilę później wyobraziła sobie swoją śmierć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz