poniedziałek, 2 lipca 2012

Prolog

   W ponurej, dawno zapomnianej wsi położony był cmentarz, którego od wieków prawie nikt nie odwiedzał. Pośród starych i zniszczonych grobów dosłyszalne było jedynie ciche westchnienie. Młoda dziewczyna, oparta o obdartą korę drzewa, zastanawiała się nad czymś głęboko. Świat był zadziwiająco wielki. Pełen oszustwa i nienawiści. Zupełnie kontrastujący z takim, jakim ludzie chcieliby, żeby był. Karciła się w myślach za to, że wciąż zawracała sobie głowę czymś, co nie powinno jej już obchodzić. Przecież uciekła od wszystkich problemów; tutaj nic jej nie groziło. Jednak to nie wystarczyło, by mogła ułożyć sobie życie z dala od świata, który miała za sobą. Prawda czasami mocno bolała. Powodowała cierpienie, ukłucie w klatce piersiowej, narastające wraz z każdym popełnionym błędem. Wszak nikt nie obiecywał, że będzie idealnie. Wspomnienia i blizny pozostawały zawsze...
   Ciemność ogarniająca to wstrętne miejsce miała taką samą barwę jak wnętrze, niegdyś tętniącej życiem, dziewczyny. Radość wygasła w Lenie, bo takie imię nosiła, niczym płomyk na deszczu. Oglądając drżące z zimna dłonie, patrzyła jak powoli ozdabiały je gorące krople krwi, spływające z ran. Obróciła głowę, spoglądając na zakurzony nagrobek. Wierzchem swojej sukni przetarła jego powierzchnię, usuwając jednocześnie sporą warstwę kurzu. Zdołała odczytać napisane na nim złoconymi literami słowa, które idealnie współgrały z ciemnym kolorem. Tutaj zostali pochowani jej rodzice. Jedyne bliskie i kochające ją osoby. Teraz nie miała już nikogo. Została sama. Łzy, mimo woli, zgromadziły się w jej dużych oczach, by móc za chwilę, niczym rwąca rzeka, spłynąć po bladych policzkach. Cmentarz to miejsce zmarłych, a ona nie chciała jeszcze do nich dołączać. Choć brakowało jej wsparcia, wiedziała, że musi walczyć i nie poddawać się. Wiatr targał włosami jak gwałtownie trzepoczące skrzydła ptaków. Siedząc samotnie pośród tego wielkiego, zapomnianego labiryntu, uporczywie wbijała w ziemię wzrok. Był on przepełniony smutkiem i goryczą. Delikatne światło księżyca pozwalało Lenie na to, by mogła przejrzeć się w grobowej płycie jak w zwierciadle. Nie zobaczyła nic poza swoim odbiciem, które nawet w najmniejszym stopniu nie było godne uwagi.
   Nagle, zza dość wysokich krzewów, wyłoniła się postać. Podążała w kierunku dziewczyny, widocznie starając się wykonywać każdy krok jak najciszej. W końcu znalazła się kilka centymetrów za nią, wciąż niezauważona. Lena poczuła na swoim ramieniu dotyk cudzej dłoni. Kiedy niewyraźna sylwetka odbiła się w płycie nagrobka, dziewczyna zastygła w bezruchu. Z trudem przełknęła ślinę, nie odwracając się ani na chwilę. Od razu rozpoznała istotę stojącą za nią. Tę pozbawianą włosów i oszpeconą wszelkiego rodzaju bliznami głowę zapamiętała do końca życia. Gęste, ciemne brwi ułożyły się w wyraźny grymas, a zęby, tak samo jak i pięści, mocno zacisnęły. Był to morderca, któremu zdołała uciec. Przynajmniej wydawało jej się, że zdołała. Wszystko ponownie wróciło. W jednej sekundzie Lena stała się marnym kłębkiem nerwów i choć nie pisnęła nawet słówka, w duszy krzyczała z rozpaczy. Ściany jej serca rozrywane były od środka na najmniejsze kawałki, a każdy ruch bacznie obserwowany. Osuwając się bezradnie na ziemię, marzyła tylko o tym, że to kolejny koszmar, z którego zaraz się obudzi. Tak bardzo się bała. Nie potrafiła odnaleźć w sobie żadnych resztek sił. Słyszała za sobą jedynie diabelskie chichoty i szelesty, których nie była już w stanie rozpoznać. Dotarło do niej jedno słowo, ale wystarczyło ono, by wysłać dreszcz przechodzący przez kręgosłup, powodując w tym samym czasie wrzenie krwi w całym ciele. Zginiesz. Jej myśli to kłębiły się w głowie, krążąc wokół tego słowa, to cichły tak, że nie była w stanie myśleć już o niczym. Czuła, jakby ta noc miała nigdy się nie skończyć. Żałowała, że tak łatwo się poddaje. Koniec jej życia przecież nie mógł nastąpić tak szybko. Tym bardziej nie tu i teraz. Ten potwór zniszczył wszystko, co było dla niej najcenniejsze. Nie mogła pozwolić, by dopadł też i ją, dlatego nie dopuszczała do siebie myśli o tym, iż usatysfakcjonuje go w ten sposób. Wciąż miała nadzieję, że nie wszystko stracone. Ona jedna była w stanie to skończyć, nadając tym samym znaczne załagodzenie sytuacji. Uniosła ku górze swoją twarz, ocierając ją jednocześnie dłońmi. Po jej rozdartej i brudnej sukience spływały drobne krople krwi mieszające się z deszczem, który raz po raz bębnił głucho o podłoże. Odgarniając sklejone kosmyki włosów z czoła, skierowała swój wzrok na pełne gwiazd, granatowe niebo. Wiedziała, że patrzyli na nią stamtąd kochający rodzice, co dodawało jej otuchy. Teraz pewnie zarzucali sobie całą winę, prosząc Boga o to, by oszczędził córce podobnych cierpień. Kiedy dwie z bardzo licznych gwiazd zamigotały mocniej, na twarzy Leny mimowolnie pojawił się uśmiech. Poczuła nagły przypływ sił, który dał jej możliwość podniesienia swoich zranionych nóg. Mimo drobnych kamyków, uporczywie wbijających się w jej bose stopy, starała się utrzymać. Spojrzała w ciemne oczy mordercy, którego miała zaledwie kilkanaście centymetrów przed sobą, nie ukrywając przerażenia. Ten uśmiechał się do niej, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Lena czekała tylko na właściwy moment - gdy wszystko wracało na swoje miejsce - by znów mogła rozpędzić się, zapomnieć i żyć dalej. Chociaż nie powinno jej być wcale do śmiechu, ogarnęła ją nagła ochotę, by uderzyć się w czoło i zaśmiać z własnej głupoty. Albo załkać żałośnie, wiedząc, iż nie miała już żadnych szans. Dotąd pewność, że zdoła wyjść cało z opresji została rozwiana przez nić zwątpienia. Przymknęła powieki na widok niemal najostrzejszego noża, błyszczącego w księżycowym blasku, który prowadzony dłonią łysego mężczyzny, powoli zmierzał w kierunku jej gardła. Nie próbowała już nawet uciekać. Godząc się z losem, starała się odpędzić od siebie strach, że śmierć to nie kolorowy jarmark.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz